poniedziałek, 21 maja 2012

Rozdział drugi.



Wsiadły w samochód i pojechały, nie było odwrotu, trzeba było stawić temu czoła, bilety nie były tanie, a zrezygnowanie najnormalniej nie wchodziło w grę już za późno. Walczyła sama ze sobą w myślach., mleko się rozlało, kości zostały rzucone..Ale dlaczego ona ciągle nie mogła przestać się zadręczać.

- Źle robisz. – Mówiła jedna strona.

- Wcale nie! Przecież to Twój Billy Bailey, William..Cokolwiek, nieważne jak go nazywają, jak siebie nazywa..Zawsze będzie Twój..Przecież to dzięki tobie, nie zadręczaj się..Pamiętasz, co siebie obiecaliście?!

- Nie jęcz, przecież on potrzebował tylko i wyłącznie jej hajsu! Niczego innego, można było się tego spodziewać, ale nie, ona głupia musiała się zakochać.

Gdy tak biła się ze swoimi myślami nie zauważyła nawet, kiedy się rozpłakała, na całe szczęście były już w Tennessee. Przyjaciółka nie mogła zauważyć tych kilku łez, z resztą, nie raz płakała jej w ramie, nie powinno jej to wcale zdziwić, że płacze. Od zawsze płakała, od kiedy ją zostawił, jak zużytą zabaweczkę, nic więcej. Wykorzystał i zostawił, płakała wtedy całymi nocami, dosłownie całymi, potrafiła je całe przepłakać, dygocząc z nerów, trząść się cała z tego płaczu. A on nawet się nie odezwał, od pięciu lat od kiedy wyjechał z Laffayet, nie odezwał się, ani słowem, nie dał znaku życia, nie jadła, nie piła. To tylko i wyłącznie pogłębiło jej depresje, nic nie jadła, wyglądała jak cień człowła, co noc wylewała z siebie potoki łez..dla skurwysyna, który ją wykorzystał i wyrzucił jak śmiecia. Jednak wciąż go kochała, w końcu była jedynie młodą, wrażliwą dziewczyną, która miała swojego kochanego Billiego..do czasu, nie potrafiła się z tą stratą zwyczajnie pogodzić, nie potrafiła i już.

- Już jesteśmy, welcome to the Tennessee, baby, rozumiesz?! – Rosallie zaczęła się śmiać, szturchając jakby nieobecną i wcale nierozśmieszoną Martę owym żartem.

- Uwierz, że wcale mnie to nie bawi, nie cieszy, ani nic w tym stylu, chodźmy już!

- Idziemy, zaparkuje, i idziemy sobie coś zjeść.

- Co będziemy robić kurwa tyle czasu, do koncertu?

- Pluć i łapać, i po tyłku się drapać, coś jeszcze? Głupie pytania zadajesz kotku!

- Dobra, zejdź ze mnie..

- Jeszcze nie weszłam, ale rozumiem, też jestem wyjebana po tych 400 milach.

- Tak, niech ci będzie. – Już najzwyczajniej w świecie machnęła na to ręką, miała dość jej podejścia do sprawy. Wiedziała, że chciała dobrze, że chciała aby go zobaczyła, mogła wreszcie po tak długim czasie zobaczyć, jednak..Ona wolała chyba, żeby to nigdy się nie stało.

Po zjedzeniu czegoś konkretniejszego pojechały w miejsce koncertu, znajdowało się w centrum miasta. Koncert był fantastyczny, taka energia we wszystkich wstąpiła, zwyczajnie było warto, nawet dla samego koncertu, Marta jednak nie bawiła się tak dobrze jak Rosalli.

- Nie mów, że nie podobało ci się, nie uwierze, przecież są zajebiści!

- Podobało, zwyczajnie się..

- Uszy do góry, chodź!

Po chwili zaczęły przepychać się do przodu, przez morze ludzi. A im bliżej sceny tym goręcej, o wiele goręcej. Wreszcie stanęły w długiej na kilkadziesiąt osób kolejce, miały wrażenie, że ona wcale nie posuwa się na przód. Jednak to tylko złudzenie, bo po chwili były już siódme i z coraz to bliższej odległości widziały pięciu cholernie seksownych facetów. Nie tylko gorące powietrze sprawiało, że było duszno jak w saunie, dla Marty było to też spowodowane coraz bliższym kontaktem z Axlem, którego chciała..i również nie chciała zobaczyć.

- Prawie jesteśmy!

- Właśnie, mówiłam, że się przekonasz, że to zajebisty pomysł!

- Zaraz ja!

Tak właśnie było, przyszła jej kolej, o ironio, Axl Rose ostatni, jakby los sobie z niej zadrwił i bawił się z nią, ledwo oddychała czując, że jest coraz bliżej niego. Ale po kolei, pierwszy siedział Slash - z nieodłączną fajką w zębach - podpisał się na kartce, którą mu podsunęła. Obok niego siedział wiecznie uśmiechnięty pozytywny - lecz lekko pijany - Adler, Stevenek Adlerek, on również nabazgrał swój podpis. Następny był nie kto inny, jak Izzy Stradlin, ze swoim tajemniczym uśmiechem - maznął szybciutko podpis i skiną głową jakby na pożegnanie. Ostatnim, tak naprawdę przedostatnim był Duff, który również się uśmiechał, może mniej niż Steven, ale jednak również to robił. Przyszła kolej Axla, serce jej mało nie wyleciało.

- Spójrz na niego, szansa jedna na milion, nie powtórzy sie, już nigdy, nigdy! No spójrz kurwa! - Krzyczały jej głosy w środku głowy. Posłuchała ich, spojrzała na niego, na resztę też patrzyła, niestety on jedyny na nią nie spojrzał, podpisał się na ostatnim wolnym miejscu na kartce i wręcz z wielką siła jej ją oddał. Nie poddała się, skoro już tu była i przywiozła ze sobą to zdjęcie i kopertę z listem, bransoletką, którą jej dał i najtańszym pierścionkiem - gdy go wręczył powiedział, że na zawsze będą już razem. Wręczyła mu ją do ręki, gdy oddawał jej kartkę z autografami.

- Nie wyrzucaj! Najpierw zobacz, nic Cię tonie kosztuje, a ja będę czuła się lepiej. - Wyszeptała te słowa, gdy trzymał to w ręku, czekała chyba na to, aż na nią spojrzy..Nic takiego się nie stanie, jedynie schował to, kładąc sobie na kolana, aby przypadkiem nie zgubić. Tyle z tego, tyle z jej rozmowy z nim, tyle z 'polepszenia się sytuacji' załamała się dwa razy bardziej. Odeszła stamtąd, kręcąc jedynie głową, już żałowała, że pojechała, naprawdę żałowała, a nie tak to miało być, sprawdził się najczarniejszy scenariusz...








7 komentarzy:

  1. nie rozumie ?! znaczy czytałam tam. i teraz musze czakać aż do 13 roździału ?! nie możesz zacząć od 13 ? ;o

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, trzynasty będzie w środę, albo i jutro, przecież mogę w jeden dzień dodać wszystkie, albo dziś kilka, a jutro resztę :)

      Usuń
    2. okej, to czekam

      Usuń
  2. Szkoda tylko tej Marty . Najlepsze jak ją ignorował z tymi autografami .

    OdpowiedzUsuń
  3. Musiałam już kiedyś natknąć się na Twojego bloga. ;> Pamiętam ten rozdział... Teraz jestem jeszcze bardziej szczęśliwa, że go odnalazłam i mogę dokończyć czytanie tej historii.

    OdpowiedzUsuń