poniedziałek, 21 maja 2012

Rozdział dziewiąty.

Axl: 
W końcu przyszedł dzień wyjazdu do Indiany. Cieszę się jak zasrany szczyl, co ja kurwa poradzę, że tak bardzo chce w końcu ją zobaczyć. Sam nie wiem jak zareaguje na jej widok, no i ona na mój. Mam jedynie nadzieję cholera, że będzie dobrze, nie ucieknie, nie powie 'Zniknij z mojego życia, tyle cie nie było, nie chcę cię znać.' chyba bym się zapierdolił. Nie o to chodzi, że zmarnowałbym czas, czy ciągną chłopaków na darmo po jakichś pierdolonych zadupiach. Chodzi mi nie o nic innego jak o to, że nie chce spierdolić tego co między nami było. Chcę to naprawić. Mam taką skrytą gdzieś w głębi nadzieję, że się uda, naprawię to wszystko, nie wierzę, że mogłoby się nie udać. 
Postanowiłem, że skoro się zgodzili będę mniej egoistyczny, mniej czepiania się (chociaż nie jakoś całkiem, bo kurwa na głowę wejść sobie nie dam) wkurwiania, wydzierania. Czyli wszystko co do tej pory robiłem. Będę się starał, mimo tego, że nie powiem, będzie to dość trudne do zrobienia. Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić.  
Ale jakby nie patrzeć, trzeba też zmienić się dla Marty, muszę myśleć o tym na zapas. Kurwa spać nie mogłem, od ostatnich kilku nocy, nic, ani na chwile nie zmrużyłem oka. Wkurwiałem się tak niesamowicie, że to się w pale nie mieści. Lecimy. Chyba tu zaraz pierdolnę, zrzygam się jeszcze chwila. A nigdy tego nie robię, to przez to, że spotkam się z nią już niedługo, mogę zapomnieć o spaniu. Stresuje się. Jeszcze przed niczym się w życiu tak nie bałem. No... naprawdę nie wiem jak to się wszystko potoczy, nie mam pojęcia, normalna sprawa, że jakoś zareaguje, oboje zareagujemy, ale nie wiem jeszcze jak, a to mnie tak kurewsko męczy..

Marta:
- Nie mam wcale ochoty iść na zakupy, łazić po sklepach czaisz? - mówiłam niezadowolonym głosem, zwyczajnie byłam nie w humorze, ta, nie miałam go od dłuższego czasu. Ale mam to gdzieś.
- Nic mnie to nie obchodzi, nie będziesz siedziała wiecznie w domu, a mnie samej się chodzić nie chce. 
- I tak już przecież jesteśmy na mieście, więc nie rozumiem..
- W sumie ja też nie wybierałam się na zakupy, wole iść do baru, mnie też zjebałaś humor, za co dziękuję. - w odpowiedzi jedynie uśmiechnęłam się ironicznie, miałam tak.
Poszłyśmy do jedynego w mieście porządnego baru, siadłyśmy przy barze i zamówiłyśmy schłodzone whisky w oszronionych szklaneczkach. Podchodzi nasz wspólny znajomy, znamy się dość już długi czas. Ja nie mam ochoty na rozmowę, zauważa to. Rozmawia z Donną, mnie i tak to nie interesuje. Niestety mam to do siebie, że chcąc nie chcąc wszystko słyszę. Rozmawiają o jakimś występie, tu w barze Lafayette. Zdziwiłam się, jednak nie koniecznie przejęłam, czy zaczęłam uważniej słuchać jak jeszcze przed chwileczką. Padają słowa, które dziwią mnie jeszcze mocniej. A mianowicie 'Znany zespół' w takim zadupiu? No dobrze, nic nie mówię, popijam w dalszym ciągu mój bursztynowy trunek. Jednak po chwili usłyszałam coś, co momentalnie mnie przytkało, zaczęłam się krztusić.
- Kuźwa, powtórz ostatnie. - wydukałam, kaszląc w dalszym ciągu.
- Obchodzi cie co mówię.
- Teraz! 
- Guns n Roses. - mówiąc to poruszył brwiami i roześmiał się widząc mnie krztuszącą się jak pojebana.
- Axl.
- No, nie tylko on. - widać Michael nie mógł opanować tego swojego śmiechu, pewnie miałam niezłą minę, ale nie dziwie się.
- Osz kurwa..- powiedziałyśmy obie, równo z Donną. Jakiś głupi przyjdzie, ale to i tak było w tej chwili najmniej ważne.
- Muszę lecieć dziewczyny, Don dzięki za miłą pogawędkę, tobie nie podziękuje. - uśmiechnął się do mnie słodko, jednak ja nawet uwagi nie zwróciłam. Zwyczajnie wzięłam swoją torebkę i jak zahipnotyzowana pokierowałam się w stronę drzwi wejściowych. 
- Ej..gdzie idziesz? 
- Do domu.
W domu czekało mnie to co zwykle. Wyłam, zachowuje się jak histeryczka, ale kuźwa dobrze mi z tym. Może nie, ale już zwyczajnie się do tego przyzwyczaiłam. 
Wyobrażam sobie nasze spotkanie, teraz takie prawdziwe. Nie tak jak wtedy, po koncercie, całkiem inne, takie jakie powinno. Siedzimy, bez słów. Każdy chce coś powiedzieć, ale nie wiemy od czego zacząć. Mamy wiele do powiedzenia, każde z nas myśli o tym jak wszystko składnie złożyć w zdanie, aby móc się odezwać. Jak ująć wszystko co kłębi mu się teraz w głowie? W paru krótkich zdaniach. No jak? Odzywam się pierwsza, rzucam „tak bardzo tęskniłam” prawdę mówiąc nie jest to zbyt mądre rozpoczęcie rozmowy, jednak od czegoś trzeba zacząć. On w dalszym ciągu nic nie mówił, nie wiem co mam myśleć. Smutno mi. Wstaję i zwyczajnie sobie idę. Może to nie czas, i nie miejsce?! Mylę się, gdy czuje zaciskające się palce na moim nadgarstku. Przyciąga mnie do siebie, tak łatwo jakbym była piórkiem. Ląduje w jego ramionach, mocno mnie przytula. Nawet nie chce się stąd ruszać. Dalej nic nie mówi, nie wiem co mam sobie myśleć, żegna się w taki sposób? Jednak słyszę szept, wprost do mojego ucha, głos od którego mam dreszcze. Szepce krótkie „przepraszam”. Nie mówi głośno. Jakby się bał, że usłyszy to ktoś kto usłyszeć nie powinien. Wystarcza mi tyle, w zupełności. Płaczę, z radości, już nie ze smutku, czy rozpaczy. 
Wiem, że to i tak nie będzie tak wyglądało, mimo wszystko bardzo bym tego chciała, takiego, a nie innego spotkania. Nie chce, aby zachował się jak wtedy, czy w podobny sposób, alby żeby pojawił się i zniknął jak wspomnienia. Których nawet nie mogę dotknąć, powąchać. Tego mi brak, najbardziej. Wiem, że to tylko marzenia. Takie jak o księciu na białym rumaku. Ale czasem można. Szkoda tylko, że tak nie może być, spełniające się marzenia. Jakby mi je ktoś odebrał wolałabym umrzeć, aniżeli żyć bez nich. Są moją prywatną rzeczą, o której nikt nie wie i wiedzieć nie będzie. Bez nich byłabym nikim. A tego nie chce, znam swoją wartość i mimo, że od kilku lat tak się czuje.. muszę robić wszystko, aby przekonać samą siebie, że jestem wiele warta..

Nigdy nie zastanawiałam się jak to będzie. Wyobrażałam sobie..same spotkanie. Ale nigdy tego co będę czuła, czy tego co On będzie czuł. Ja... Można się bezproblemowo domyślić, że się poryczę, to jest nieuniknione, co tu kryć, proste, logiczne. Jednak on. Co on mógłby wtedy czuć? Złość? Może żal? A co jeśli nic nie będzie czuć? Albo rozśmieszy go, czy rozbawi go moje zakłopotanie, mój płacz. Co jeśli chce tu zagrać, aby właśnie mnie spotkać, jednak nie w celu przeprosin, tylko po to, abym się jednym słowem odpierdoliła? Ale co ja takiego robię? Tylko raz się widzieliśmy, w dodatku w dość..nietypowych okolicznościach, nawet mnie nie poznał. Czy to normalne? Sama nie wiem. Wiele razy zastanawiam się co takiego w moim życiu jest jeszcze normalnego, a co jest już totalna paranoją? Paranoją na pewno są co nocne 'mokre noce', chociaż od jakiegoś roku, czy dwóch są to tylko..minuty, czasem nawet wcale nie ryczę. Jest lepiej.
Tak. Owszem, czas nie leczy ran, czas pomaga się do nich przyzwyczaić, uporać się z nimi, żyć. Jednak jeszcze długa droga przede mną. 
Właśnie, długa droga. A co będzie gdy się spotkamy, zakłóci wszystko, posypie moje ogromne, przygaszone lekko, rany solą, odrodzą się na nowo.. I? Co jeśli spełnią się znów najczarniejsze scenariusze, nie te pozytywne (pamiętajmy jak było na koncercie w Tennessee), co kurwa wtedy? Kto mi pomoże przejść przez to samo drugi raz? Można gdybać. Poradzę sobie, ponieważ już raz przez to przechodziłam, dam radę, bo się uodporniłam, wiem, że gdy chce, mogę dojść do celu. Lub coś całkowicie odmiennego. Mogę się totalnie załamać, ledwo dawałam radę - jednak dawałam - radzić sobie z tym co miałam, z tym, z czym dane mi było się zmierzyć dotychczas. Nie mam pojęcia jak to będzie.
Płaczę dziś już dobre trzy godziny, łzy płyną bez przerwy. Nawet już nie jest mi smutno. To nie to, ja jestem zrezygnowana. Tak, to jest chyba najodpowiedniejsze słowo. Zrezygnowana. Szczerze mówiąc sama się nakręcam. Nie wiem co ja mam zrobić, aby o tym nie myśleć, nie umiem, to jest silniejsze ode mnie. Czuje się bezsilna, nienawidzę tego, szczerze, z całego serca nienawidzę. Nie ja jedna i nieostatnia czułam taką niesamowitą bezsilność, chociaż chcesz coś na to zaradzić..nie możesz. 
Niedawno wróciłam do kokainy. Czy pomaga?! Przez chwile tak, ale kurwa.. Każda chwila w Paradise City jest zajebista.
Rozsypuje biały proszek..po chwili leżę na łóżku z zamkniętymi oczami. Boje się ich otworzyć, wiem, że wtedy wszystko pryśnie. Nie chcę więcej płakać, mam tego dość, nienawidzę tego. Znienawidziłam ostatnimi czasy wiele rzeczy, ale dobrze mi z tym.
Czasem mam wrażenie, że cały świat jest przeciwko mnie, że każdy się zbuntował. Nie wiem czy to wina tej kokainy, czy naprawdę na tym jebanym świecie nikt mnie już nie chce...

Axl : 
Jestem wyjebany po tym wieczornym locie samolotem. Jednak wiem jedno. Nie zmrużę oka. Ani na chwilkę. To jest pewne, jak nic innego na świecie. 
Jesteśmy w jakimś hotelu, w Indianapolis, dopiero jutro pojedziemy do Lafayette, na całe szczęście, nie mam siły na tłuczenie się jebanym autobusem. Nie marzę w tej sekundzie o niczym innym jak o prysznicu, kuźwa, jestem ujebany, mokry, ble, dobra, gadam jak baba, ale to naprawdę nie jest nic specjalnie przyjemnego. Wlokę się do kibla, nie, ja pierwszy, Steven sobie poczeka, wiem, miałem być milszy, ale ledwo łażę. Po godzinie wreszcie ląduje w łóżku, ta, zajebiste spanie z Adlerem, mimo wszystko jak mus to mus. Nie wiem co będę robił w nocy, chyba już wyrosłem z wyrywania kabli ze ścian, oraz odłupywania płatów cementu ze ścian. Chociaż kto to wie. Człowiek kurwa z nudzony jest zdolny do wielu rzeczy. Dość, muszę zasnąć tej nocy, muszę. Inaczej będzie niefajnie. Będę nieprzytomny, nawet jebana kawa nie pomaga, już nie pomaga. Dlatego gdy to zauważyłem przestałem ją pić. Napiłbym się czegoś konkretniejszego, w każdym moim pokoju, był barek, jednak nie mam nawet siły wstać. Z resztą nie będę zapalał światła, mój współlokator też jest zmęczony. Nad ranem udaje mi się zasnąć, co jest totalnym chujostwem ze względu na to, że koło 10 już mamy być w drodze. Będzie zajebiście..

Marta : 
Rano w moim pokoju pojawiła się Donna, biegała jak nakręcona z pokoju do pokoju, nie wiedziałam o co chodzi, jedyne co tego ranka wiedziałam to, to że boli mnie łeb, a słońce niesamowicie świeci po oczach. Zapamiętać, ćpanie ma podobne skutki uboczne co nawalenie się, może troszkę lżejsze w skutkach, jednak też nie koniecznie korzystne. 
- Co chceeesz? - warknęłam na nią, jakby nie trzasnęła drzwiami pewnie jeszcze smacznie bym sobie spała, ale nie!
- Wstawaj! Dziś wielki dzień. 
- Czy ja o czymś nie wiem?
- Martaaaa...
- Biorę ślub? - jakoś nie skojarzyłam faktów, a 'wielki dzień' jedynie z tym mi coś się kojarzył.
- Nie, idziemy na koncert, do baru, pamiętasz? - Don wylądowała na moim łóżku, gapiła się na mnie jakbym była nienormalna. Może nie wyglądałam, ale głupia nie byłam.
- Nigdzie nie idę. - odpowiedziałam podobnie jak małe, naburmuszone dziecko. 
- Cooo?
- Gówno 1:0.
- Spierdalaj. - warknęła na mnie. - Idziemy, ale musisz się zwlec z łóżka, przecież musimy się naszykować! Nie bądź głupia, taka szansa się nie powtórzy.
- No i fajniee..nigdzie nie idę.
- Założymy się?
- Ta. Proszę bardzo, widzę do niczego nie dojdziemy, bo obie nie ustąpimy. - wiedziałam jak ta rozmowa będzie się toczyć, to nieuniknione, rozmowa prowadząca do nikąd.
- Marta no! Idziemy, o 21 się zaczyna, jest po 11. Mamy 10 godzin, sprężaj się, dobrze wiesz ile zajmuje nam skompletowanie stroju. - wiem, już wiedziałam dlaczego tak chciała tam iść. Przez pewnego osobnika z burzą loków. Slash!
- Mmm..musisz się wystroić bo..
- Bo co?! - znów na mnie warczała, ale ja ją przejrzałam! 
- Slashciooo.. - uśmiechałam się od ucha do ucha, byłam niesamowicie dumna z siebie.
- Co..a-a-alllee..coo? 
- Slash tam będzie, a jeśli się spotkam z..Rosem kurwa, to ty może zakręcisz się przy Slashu, tak?
- Chce, abyś sobie w końcu z tym całym Axlem wyjaśniła, całą sprawę, żebyś w końcu wiedziała na czym stoisz. Żebyś nie była tak mocno znerwicowana, zdezorientowana..rozumiesz? - ta..srały muchy..
- Spoko, więc skoro tak bardzo ci zależy na moim szczęściu to pójdę.
- Kurwa, no i to się nazywają konkrety, które lubię! Zbieraj się, wyłaź z tego łóżka! - mój Boże, czemu ona musi mnie tak wkurwiać, że aż muszę w myślach prosić cię o pomoc. Jednak długo nie musiałam wysłuchiwać tych narzekań, bo Donna zniknęła za drzwiami, nawet je zamknęła, jak zajebiście.
Wstałam, wzięłam dłuższy prysznic i zeszłam na dół, aby napić się kawy. To jest coś co ratuje mi życie każdego ranka. Nic nie przełknę, nawet nie mam ochoty, wlokę się znów na górę. Patrząc na zegarek uśmiecham się, głupie, ale jednak troszkę się cieszę. 
Czas na doprowadzenie się do porządku. Wyciągam swój przybornik do makijażu, aby zacząć 'doprowadzanie się do porządku'. 
Po dobrych dwóch godzinach udało mi się coś zaradzić na moją niepięknej urody twarz, poprawiałam, zmywałam, malowałam od nowa..trwało to wieki, wkurwiłam się, jednak się udało, wyszło znośnie - a tak serio to po prostu mam dość. Teraz strój, to będzie jeszcze większa katorga. Idę do garderoby, szukam, szukam..stoję przed lustrem w jednej z propozycji, nie! Kolejna, ciuchy walają się po podłodze, druga?! Nie! Trzecia? Nie kurwa mać! Czwarta? Nie! Znów mam tego dość, biorę zwykłe podarte spodnie, jasnoniebieskiego koloru, do tego trampki, których mam po prostu do usrania, na górę czarna bluzka z jakimiś napisami, nieistotne. Nakładam na wierzch krótką skórzaną kurteczkę, chyba jest ok. Z resztą..w dupie to mam, w ogóle po co ja się tak tym przejmuje? Nie mam pojęcia. Przecież to nic takiego, nic nadzwyczajnego, panikuje jakbym co najmniej..właśnie, sama nie wiem jakby co się miało stać.
Wkurwiające uczucie. Wiem.. sięgam do szuflady, przed którą klęczę, ze skarpetkami, jednak nie jest to teraz najważniejsze. Szukam..jest! Mój ukochany, biały proszek, wysypuje go na kartkę papieru..kilka sekund, a leżę sobie jak zwykle na podłodze i niczym, kompletnie niczym się nie przejmuje. Jee!


Axl : 
Przecież kurwa do tego Lafayette nie jest tak daleko, a dłuży się ta droga w nieskończoność, nie mam pojęcia dlaczego. Tak samo nie mam pojęcia co będę robił do godziny kurwa wpół do 11, wieczór?! Oszaleje czekając, naprawdę oszaleje, jak mi od dwóch tygodni sie jebie we łbie, spać nie mogę, a to wszystko przez jedną laskę, której tyle nie widziałem. Zaczynam już gadać jak Hudson, albo Stradlin, wtedy gdy się ostro dojebali, ale mam to gdzieś, perfidnie wszystko dzieje się na moją nie korzyść, wszystko!
Nareszcie jesteśmy, 4: 36, będę dokładny i chuj. Zostało mało czasu, jednak znając moje szczęście zdążę się jeszcze wynudzić, wkurwić, oraz naćpać, bo schlać to zdążę zawsze. 
Jest za piętnaście dziesiąta, nie jest źle, nie przejmowałem się tak bardzo, nie wkurwiało mnie czekanie. Dobra, kłamie, kurwa kłamie, nie strzelać! Kurewsko mnie to wkurzało, gorzej chyba nigdy wcześniej się nie denerwowałem, bez kitu!

1 komentarz:

  1. Cóż, nawet nie mogę powiedzieć, że jestem w połowie, ale dobrze mi idzie. Ogólnie rzecz ujmując opowiadanie podoba mi się, nie spotkałam się jeszcze z podobną historią ( a owszem, są blogi, które 'opowiadają' o podobnych historiach), co jak dla mnie, jest plusem.
    Fajnie mi się czyta, tylko może trochę a dużo Axl przeklina, ale to tylko moje odczucia, nic więcej.
    " Tak. Owszem, czas nie leczy ran, czas pomaga się do nich przyzwyczaić, uporać się z nimi, żyć. "- strasznie spodobało mi się to zdanie, brawo.
    No a po za tym to wciągnęłam się w to i jestem ciekawa co dalej, także zabieram się do dalszego czytania.

    OdpowiedzUsuń